wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział 4: Przelewał swoje serce, wprost przez swoje oczy


Usiadłeś kiedykolwiek na przeciwko akwarium, oko w oko ze złotą rybką? Po prostu patrzy się na Ciebie, otwierając i zamykając usta, jakby robiąc odgłos "bul bul bul". Oczywiście, nie możesz tego usłyszeć, ale taki odgłos stara się zrobić. Gdybyś mógł słyszeć pod wodą, to pewnie byś to usłyszał. Ale, do celu, jedynie tak da się wyjaśnić jak wszyscy na mnie patrzyli, szczególnie Markman. To ona otwierała i zamykała usta, w szoku. Nawet oczekiwałem usłyszeć 'blul', i byłem trochę zawiedziony, kiedy to się nie stało.

Odwróciłem się by sprawdzić godzinę i z ulgą odczytałem, że zostały jeszcze dokładnie cztery minuty do trzeciej. O trzeciej ta głupia sesja się kończy i mamy wolne. Usiadłem wygodnie i skrzyżowałem ręce, chciwie obserwując zegar. Ponieważ umiałem, zacząłem odliczać sekundy. Irytowało mnie, że ten zegar źle chodził. Przy każdej minucie odliczał 59 sekund. Cała sekunda znikała. Jezu, to znaczy, że każdej godziny zegar opuszcza około sześćdziesiąt sekund. Ten zegar wisi tu od trzech lat. Chryste, nie potrafię sobie wyobrazić ile czasu stracił przez te wszystkie miesiące.

Jeżeli każda minuta traci sekundę, to by znaczyło, że każdej godzinie brakuje sześćdziesięciu sekund, czyli minuty. Każdego dnia znikały 24 minuty, a każdego tygodnia 168 minut. Kurde, to znaczy, że przez rok (szybko obliczyłem w myślach) znikało 8736 minut. To znaczy, że przez dwa lata, w ciągu których byłem zmuszony do siedzenia w tym miejscu, straciłem około - 

"Gerard!" Podskoczyłem nerwowo, moje myśli zostały niegrzecznie przerwane.

Jęcząc, odwróciłem głowę i spojrzałem na rozdrażnioną Markman. Na szczęście pozbierała się i już nie wyglądała jak bezmózga, złota rybka. Z drugiej strony, wyglądała na raczej ogłupiałą. Pytająco uniosłem brew. Przez chwilę myślała, potem spojrzała na Franka. Przewróciłem oczami i wzdychnąłem, zirytowany. Zsunąłem się na krześle i mocno skrzyżowałem ręce na piersi, czekając aż jej uwaga zostanie skierowana z powrotem na mnie.

Znowu spojrzałem na zegar. Była dokładnie trzecia. Idealnie. Czas na ucieczką. Podniosłem się i wyszedłem z pomieszczenia. Tak bardzo chciałem stamtąd wyjść. Teraz wiedziałem jak się czuje zwierze w zoo, lub w akwarium. Wpatrujące się, bez przerwy oczy, po dłuższej chwili, były nie do zniesienia.

Przeszedłem mniej niż trzy metry kiedy:

BUUM!!

Odskoczyłem w przerażeniu i odwróciłem się, do miejsce z którego dobiegał odgłos. Zajęło mi sekundę, by zauważyć, że wpatrywałem się w zachodnie skrzydło. To było najstarsze i najmniej wytrzymałe miejsce, w porównaniu z resztą budynku. Było idealnym miejscem, by Oni mogli się włamać. Odkryli mnie. Wiedziałem, że nie powinienem był otwierać ust. Wyśledzili mój głos i teraz po mnie przyszli. I nie zawiodą. Zrobiłem pół kroku w tył. Czułem strach rosnący w moim gardle. Próbowałem oddychać, ale moje drogi oddechowe zamknęły się w przerażeniu. Zmusiłem się, by iść do tyłu. Chciałem się odwrócić i biec, ale moje ciało zostało boleśnie sparaliżowane.

Wszyscy wybiegli ze swoich pokoi i zebrali się dookoła mnie, gapiąc się w stronę zachodniego skrzydła. Jednakże, oni nie wiedzieli na co patrzą, nie to co ja.

Ben zmarszczył brwi, nie rozumiejąc co narobiło hałasu. Zaczął iść w stronę korytarza, który prowadził do zachodniego skrzydła. Zach się do niego przyłączył i razem pobiegli korytarzem, zanikając za zakrętem. Próbowałem ich ostrzec, ale nikt mnie nie usłyszał.

Pomyślałem o igłach. Setkach igieł. Wyobraziłem sobie metalowe końce, wchodzące w moją skórę i wprowadzające narkotyk do moich żył i mięśni. Potem pomyślałem o niezliczonych ilościach pobieranej krwi, o eksperymentach i ocenach. Będę ogromnie cierpiał, kiedy Oni będą próbowali przytrzymać mnie przy życiu, czujnymi maszynami i pompami. Metalowe kajdany i łańcuchy przytrzymają mnie w miejscu, gdy oni będą zadawać niewyobrażalny ból, mojemu już posiniaczonemu i połamanemu ciału. Będą chcieli mnie zmusić, żebym im wyjawił wszystkie moje sekrety. Ale ja im nie pomogę. Więc użyją pił i noży. Przrażająco ostre skalpele otworzą mi czaszkę, a Oni wyciągną moje sekrety prosto z mózgu. Wtedy świat się skończy.

Ben i Zach wrócili do grupy, dziwnie zmoczeni. Zlustrowałem ich, zaalarmowany.

"Cholerny dach się zawalił," Zach wymamrotał, trzęsąc swoimi przemokniętymi butami. "Pieprzony deszcz sprawił, że wsporniki upadły."

Deszcz? Deszcz? DESZCZ! Nie Oni! Zwykły deszcz! Chwila! Nie zauważyłem, że zaczęła padać. Miałem nadzieję, że Zach miał rację. Chociaż, nie, na pewno ma rację. Jakby nie miał, już bym wiedział, że tu są. Prawdopodonie nie stał bym tutaj, gapiąc się na Bena i Zacha, gdyby Oni, byli gdzieś w budynku. Z ulgą, głośno odetchnąłem. Nigdy nie zastanawiałem się, co bym zrobił gdyby Oni kiedykolwiek po mnie przyszli. Ale teraz, kiedy byłem przekonany, że tu są, byłem całkiem sparaliżowany. Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu byłem sparaliżowany. Ale tak działa strach. Nie potrafiłem się ruszyć i nie umiałem myśleć. Byłbym jak mała kaczuszka, gdyby to byli Oni. Ja nigdy nie tracę kontroli. Nigdy nie umyka mi to, że pada. Widzicie, co ten dzieciak ze mną robi?

Gdy tylko wieści o zapadniętym dachu się rozprzestrzeniły, grupa się rozeszła. To już nie było tak interesujące Jednak ja się nie ruszyłem. Zostałem w miejscu, gapiąc się w nicość. Przebiegłem rękami po głowie, dwa razy upewniając się, że mój mózg jest wciąż na miejscu. Kilku ochroniarzy dołączyła się do małego zebrania. Nie widziałem ich w środku od miesięcy. Zazwyczaj patrolują na zewnątrz, by mieć pewność, że nikt nie uciekł. Ben, Zach, ochroniarze i jeszcze kilka osób, których wcześniej nie widziałem, utworzyła małą grupę. Zmarszczyłem brwi - byłe widocznie wyrzcony z towarzystwa. Zrobiłem pół kroku w tył i odwróciłem się, stając twarzą w twarz z Frankiem. 

Na początku myślałem, że to na mnie się patrzy, ale to tylko moja próżność. W rzeczywistości wpatrywał się beznadziejnie w korytarz. Dopiero po chwili zrozumiałem, że oczywiście, pokój Franka znajdował się w zachodnim skrzydle. Jego pokój był kilka kroków od pryszniców. Wiedziałem, bo widziałem numer w jego papierach, a to miejsce znałem na wylot. Patrzył w korytarz przez kolejną, długą minutę, zanim w końcu odszedł, jakby schorowany. Naprawdę, nie umiałem rozgryźć tego dzieciaka.

Podszedłem do swojego stolika i usiadłem, wciąż myśląc o wszystkim co wydarzyło się w przeciągu tych dziesięciu minut.

Gerard, Gerard! Hej!" Byłem sam przez ledwo minutę, kiedy Ray przyszedł i nachylił się nad stolikiem. Wzdrygnąłem się. On potrafi być naprawdę, naprawdę irytujący. Ciągle trzymałem głowę nisko, widocznie go ignorując. "Nie wiedziałem, ze potrafisz mówić," powiedział zachwycony.

Myślę, że nawet jedno-dniowy płód bez mózgu, czy zdolności myślenia, byłby w stanie zauważyć, że byłem wkurzony i chciałem zostać sam. Ten bez-mózgi płód by nawet załapał, że specjalnie go ignoruję. Jednakże, czasami zdolność umysłowa Raya, jest mniejsza niż bez-mózgiego, jedno-dniowego płodu.

"Nie spodziewałem się, że przemówisz, wiesz? Byłem w niezłym szoku. Usłyszałem ten głos, którego nigdy wcześniej nie słyszałem i zajęło mi wieki zanim się zorientowałem, że to byłeś Ty. Czemu, Gerard? Czemu to powiedziałeś Frankowi? Naprawdę tak myślisz? Lubisz go? Lubisz lubisz go? Bardziej niż przyjaciela?"

Czułem narastającą we mnie furię. Wyrzuciłem swój szkicownik i gniewnie przewróciłem na czystą stronę. Przycisnąłem swój ołówek tak mocno, że ostry koniec się złamał. Napisałem wielkimi literami: "SPIEPRZAJ!" Nawet podkreśliłem dwa razy, żeby na pewno zrozumiał.

Myślę, że to podwójne podkreślenie sprawiło, że Ray zrozumiał. Dobrze, że zdecydowałem się je dodać, inaczej Ray pomyślałby, że bawimy się w kotka i myszkę, idiota. Nawet na niego nie spojrzałem. Jestem dobry w ignorowaniu ludzi. Nawet bardzo dobry. Wygrałbym między narodowy konkurs za najwybitniejsze ignorowanie, gdyby taki istniał.

"Gerard? Możemy pomówić, proszę?" Ignorowanie Markman było o wiele trudniejsze, niż ignorowanie Raya. Starałem się. Tak bardzo się starałem. Ale ona była o wiele bardziej uparta. Podałem jej kartkę, którą pokazałem Rayowi, sygnalizując czego chciałem. Teraz żałowałem tego podwójnego podkreślenia. Sprawiały, ze wyglądałem jak niegrzeczny, arogancki dupek.

Chwila! Przecież jestem niegrzecznym, aroganckim dupkiem, prawda?

Markman przysunęła się bliżej, tak żeby ikt nie słyszał co mówiła. "Do mojego biura. Natychmiast." Jej ton wskazywał, że była śmiertelnie poważna. Podniosłem głowę i spojrzałem jej prosto w oczy, wyzywająco, aż mnie znów zapyta. Nie pójdę. N i e   p ó j d ę.

"Idź, albo sam wiesz co. Nie myśl, że się nie odważę," zagroziła, a ja jej uwierzyłem.

Wiem, ze mówiłem, że nie pójdę. Ale ona mnie szantażowała. Pieprzony szantaż. Korupcyjna dziwka. Uderzyłem pięśćmi w stół, pokonany. Rzuciłem jej spojrzenie pełne wstrętu i odszedłem od stolika, w stronę jej biura. 

Tak na prawdę, to nie byłem na nią zły. A ona nie była zła na mnie. Jest między nami pewnego rodzaju więź, miłości przeplatanej z nienawiścią. Wiem, ze mnie kocha. Nie, nie w tym sensie. Intryguję ją, jak to kiedyś powiedziała. A mi ona nie przeszkadza. Oczywiście, ona mi nie wierzy. Myśli, że Oni są tylko wytworem mojej wyobraźni. Ale myli się. Oni są prawdziwi, czy w to uwierzy, czy nie.


Otworzyłem drzwi z hukiem, z zamiarem zdenerwowania Markman, jednak zamiast tego, wystraszyłem Franka. Kiedy mie zobaczył, skoczył na równe nogi i zrobił niepewny krok w tył. Zmarszczyłem brwi i odwróciłem się do Markman, która na mnie spojrzała. Pytająco uniosłem brew, na obecność Franka. Rzuciła mi rozdrażnione spojrzenie i szybko weszła do pomieszczenia. Przysięgam, że to spojrzenie zachowuje tyko dla mnie. Gdyby spojrzenia miały nazwy, ten by się nazywał "Gerard", skoro używała go głównie na mnie. Tak, w zasadzie to go nazwę. Od teraz to będzie "Gerardzie!"

"Nie idź, Frank. Chciałam was obu tutaj," Markman powiedziała, wskazując Frankowi, żeby usiadł. Kiedy to zrobił, jej uwaga zwróciła się na mnie.

Ooh, to kolejne "Gerardzie!". Będę je liczył. Pierwszy.

"Usiądź," powiedziała.

Drugie.

Zastanowiłem się, co by się stało gdybym teraz uciekł. To byłoby piekielnie śmieszne, gdyby starała się mnie gonić. W tych butach, byłbym w połowie drogi do Timbuktu, zanim ona zrobiłaby dwa kroki. Oh, przy okazji, Timbuktu jest w Australii. Tak, jakbyście się zastanawiali.

Oh, kolejne spojrzenie. Trzecie.

Zbliżyłem się do miękkiego, skórzanego fotela i bez gracji usiadłem. Te drogie krzesła były jedynym powodem, dla którego lubiłem tu przychodzić. W porównaniu z twardymi, plastikowymi, modulowanymi, niewygodnymi, przykręconymi krzesłami w tym miejscu, to było niebo. Usiadłem wygodnie, podciągając nogi do siebie. Markman wydała odgłos nie zadowolenia, ale nie skomentowała moich stóp na jej fotelu.

Czwarte.

Odchrząknęła.

Piąte.

Zgromadziłam was tu obu, z powodu tego co zaszło na dzisiejszej sesji. Pamiętacie?" Markman zapytała.

"Nie." Napisałem szybko. "W przeciągu pół godziny, które minęło od spotkania, moja pamięć dziwnie zanikła. Myślę, że powienienem odejść. Jestem całkowicie bez użyteczny w tej konwersacji." Przesunąłem papier po biurku. Widziałem, że Frank też to czytał. Markman to przeczytała i wydęła usta.

Szóste.

Dwie rzeczy miały miejsce zaraz po i żadnej z nich się nie spodziewałem. Myślałem, że Markman się wkurzy. Przy mnie często się jej to zdarza. Otrzymałem od niej więcej kazań i pogadanek, niż wszyscy jej pacjenci razem wzięci. Ale nic nie zrobiła. Tylko na mnie spojrzała, po czym odwróciła wzrok. Ale miała dziwny wyraz twarzy. Jakby rozczarowanie. Druga rzecz, której się nie spodziewałem, był śmiech Franka. Nie do końca był to śmiech, czy też nawet chichot. Bardziej jakby "humpf". Taki odgłos, który się robi kiedy coś jest zabawne, ale nie na tyle, żeby się śmiać. Spojrzałem na niego kątem oka, zaintrygowany. Miał na twarzy delikatny uśmiech. Czy on właśnie się zaśmiał z czegoś co powiedziałem? Czy on w ogóle był w stanie się uśmiechać? Myślę, że tak.

I muszę przyznać, że wygląda bardzo dobrze kiedy się uśmiecha. Nawet jeśli to tylko delikatny grymas. Jego twarz wydaje się rozświetlać. No wiecie, ożywa. Nie wiem, ale gdy się uśmiecha, moje serce nagle zaczyna bić odrobinę szybciej i ta dziwna fala zaczyna we mnie znów rosnąć.

Zacząłem wstawać, zgodnie z tym co napisałem; moja obecność tutaj była bezsensowna.

Siódme.

Usiadłem z powrotem. Tym razem jej spojrzenie było wystarczająco przekonujące. Myślę, że zaczęła się denerwować.

Jej uwaga została przekierowana ze mnie na jej komórkę, która właśnie zabuczała. Markman wyglądała na zawstydzoną i przeprosiła nas, ale i tak odczytała wiadomość.

Mruknęła i wystukała odpowiedź.

"Połowa pokoi w zachodnim skrzydle jest kompletnie zniszczona przez wodę," poinformowała nas. "Włącznie z Twoim, Frank."

Frank prawie nie zareagował. W zasadzie, to wyglądał jakby mu było trochę niedobrze.

"To nic," szepnął.

"Nie mamy żadnych wolnych pokoi," kontynuowała, żałując tego co musi powiedzieć. "Prawdopodobnie będziemy musieli Cię przenieść."

Frank się wyprostował, zaalarmowany. Ja też się nachyliłem. Nie chciałem, żeby Frank odszedł. Nie wiem czemu. Po prostu chciałem, żeby był w pobliżu. Gdyby go przenieśli, prawdopodobnie już nigdy bym go nie zobaczył. To mnie trochę zestresowało.

Chociaż nie potrafiłem się do tego przyznać i było to nadzwyczaj trudne do przelania na papier, napisałem małymi, precyzyjnymi litrami:

"On nie może odejść. Niech zostanie u mnie w pokoju."

Podsunąłem to Markman, uważając, żeby tym razem Frank tego nie przeczytał. Początkowo myślę, że była zawiedziona, że nie przemówiłem.

Jednak potem, wyraz jej twarzy całkiem się zmienił i był bezcenny. Obserwowałem ją, jak czytała to co jej napisałem. Wyglądała na całkiem zszokowaną. Nawet wrócił wyraz, ogłupiałej, złotej rybki.

"Gerard. Nie-nie musisz. Wiesz o tym? Nikt Ci nie każe."

Skinąłem głową. Taa, wiedziałem. Podsunęła mi papier, a ja dopisałem: "Chcę tego."

Markman przez długi czas się zastanawiała. Myślę, że Frank załapał co się dzieje, bo patrzył się raz na mnie, raz na Markman, doszukując się odpowiedzi.

Odwróciła się do niego. "Gerard zaproponował, że możesz u niego zostać, dopóki twój stary pokój nie będzie naprawiony, Frank."

Przygryzł wargę i wpatrywał się we mnie, tymi pięknymi, piwnymi kulami.

"Naprawdę?" wyszeptał.

Skinąłem. "Tak," poruszyłem ustami, bezgłośnie.

Komórka Markman znów zabuczała, a ona szybko odpisała nieznanej osobie. Dobrze znanej jej, nieznanej dla mnie. Wstała i pokazała Frankowi, żeby zrobił to samo. Kiedy podążyłem ich śladami, potrząsnęła głową.

Ósme.

"Zaczekaj." Tylko tyle powiedziała, zanim wyszli z Frankiem.

Gdy się odwróciła, pokazałem jej język i zarobiłem delikatny uśmiech od Franka. Kolejny. Już dwa razy w ciągu dziesięciu minut, udało mi się wskrzesić odrobinę szczęścia z Frank i jego złamanego serca, ciała i umysłu.

Zacząłem przeszukiwać biurko Markman, szukając czegoś, czegokolwiek, co mogłoby mnie zainteresować, ale nic nie znalazłem. Na jej biurku było dużo papierów, ale żadnych, które miałyby dla mnie znaczenie. Było tam też zdjęcie małej dziewczynki, ale nie znałem jej. Zastanawiałem się, czy była córką Markman. Wiedziałem, że nie były biologicznie powiązane - w ogóle nie były do siebie podobne.

"Czy nie masz ani grama samo kontroli, albo chociaż zdrowego rozsądku, Gerard?" Markman warknęła przyłapując mnie grzebiącego w jej rzeczach.

Dziewiąte.

Wskazałem zdjęcie małej dziewczynki.

"Nie Twój interes," odpowiedziała, kończąc ten temat. "Zajmij swoje miejsce."

Usiadłem i odchyliłem głowę, obserwując ją wyczekująco.

"Robisz to ze złośliwości, czy jednak masz serce?" zapytała, prosto z mostu.

Udawałem zranionego i obrażonego. Prychnąłem i skrzyżowałem ręce.

"Czy jest coś między Tobą i Frankiem?" zapytała, ostrożnie.

Potrząsnąłem głową. Przyciągnąłem papier bliżej krawędzi biurka i podniosłem ołówek. Gdy pisałem, Markman zapytała, "Dlaczego przemówiłeś do Franka?"

Napisałem: "Niczego między nami nie ma. Nie stresuj swojego słabego, małego serduszka. Musiałem przemówić. On się rozdzierał."

Przeczytała i przytaknęła. "Wiesz co Mu się stało?" zapytała.

Potwierdziłem.

Dużymi, grubymi literami, napisałem: "GWAŁT".

Dziesiąty.

Zasyczała. "Wkradłeś się, Gerard. To było prywatne i poufne. Czy chciałbyś, żeby Frank czytał twoje akta?"

Ha! Nawet jeśli by chciał, nie mógłby. Nie było ich tam, z innymi. Sprawdzałem. W rzeczywistości, przewróciłem cały pokój do góry nogami, w poszukiwaniu ich. Wiem, że akta w tamtym pokoju były tylko kopiami. Oryginały znajdowały się w biurze Markman. Oryginały, do których nie miałem dostępu. To mnie niesamowicie denerwowało. Co mogłoby być tak szokujące, że nie mogli zrobić kopii moich akt?

Napisałem: "Moich akt tam nie ma. Sprawdzałem. Gdzie są?"

"Myślę, że wolałbyś nie czytać swoich akt," Markman powiedziała delikatnie.

Przewróciłem oczami i przycisnąłem grafit z powrotem do papieru. Pisałem to, czego ogromnie pragnąłem: "Myślę, że chcę!"

"Czy Frank Cię intryguje dlatego, że przypomina Ci kogoś?" Markman zapytała nagle. Przez chwilę myślała. "Innego chłopca, w podobnym wieku?"

Potrząsnąłem głową. Nie znałem innego chłopca w podobnym wieku. Siedziałem tu przez dwa i pół roku. Znam tylko tych ludzi, którzy tu przychodzili.

Markman wzięła głęboki, niestabilny wdech. Potarła swoje oczy, rozmazując maskarę. "Czy to jest związane z Nimi?"

Przez chwilę udawałem, że myślę. Stukałem się w brodę, tak jakbym był w głębokim zamyśleniu. Pochyliłem się i napisałem: "Wszystko jest z Nimi związane."

Myślę, że po tym co napisałem, siedzieliśmy w ciszy przez bardzo długi czas. Nie zwyczajne kilka sekund, mówię o minutach. Markman wyglądała, jakby była na wykończeniu. Ja i tak nie wydawałem żadnych odgłosów, więc to  była cisza wyłącznie z jej strony. Ja zawsze byłem cicho.

"Gerard, byłeś tu przez bardzo długi czas."

Bez jaj, Sherlocku! Myślisz, że kurwa nie wiem, że byłem tu przez długi czas? Nie przespałem tych 30 miesięcy, wiesz?

"Dużo pracowników Ci ufa. Ufają Tobie bardziej niż innym pacjentom."

Wiem! Jestem jak król tego miejsca. Nie, jednak nie.

"Myślę, że zaczynasz nadużywać tego zaufania."

Ahhhhhhhhh, co? Skąd w ogóle ten pomysł?

"Myślę, że jesteś wart tego zaufania. Ale nie we wszystkich aspektach."

Na przykład jakich?

"Zwłaszcza, jeśli chodzi o leki."

Naprawdę, mam wrażenie, że Markman potrafi czytać w moich myślach. Mówi coś, ja odpowiadam w głowie, a ona jakby wie, co pomyślałem. Dziwne.

"Chciałabym spróbować czegoś nowego."

Przewróciłem oczami. Zaczyna się.

"Chciałabym zmienić Twoje leki. Wiesz, że jesteś teraz na narkotyku zwanym Navane?"

Odpowiedziałem, przytakując.

"Chcę, żebyś spróbował nowego leku. Nazywa się Clozaphin. Myślę, że dobrze na niego zareagujesz. Jednakże, jest kilka efektów ubocznych. Musisz wiedzieć, że Clozaphin powodował agranulocytozę u niektórych pacjentów."

A-gran -u- co? Nic nie rozumiałem.

"Agranulocytoza to spadek białych białych krwinek. To prowadzi do zagrożenia życia. Przez obniżoną ilość białych krwinek, Twój organizm nie potrafi zwalczać infekcji. Więc jak już zaczniesz zażywać ten narkotyk, musisz nas powiadomić, jeśli zauważysz początkowe sygnały infekcji, dobrze?"

Nie, nie dobrze. Nie miałem zamiaru umrzeć przez jakiś głupi lek. Nie jestem chory. Nie obchodzi mnie co powiesz. Żaden lek mnie nie naprawi. Nic przedtem nie działało, to dlaczego to by miało? Może czas zaakceptować, że nie mogę być naprawiony, dlatego, ze nie jestem zepsuty.

Skrzyżowałem ręce, wiedząc, że jest coś jeszcze. Zawsze było coś jeszcze.

"Przez ryzyko agranulocytozy, będziesz musiał się poddać cotygodniowemu pobieraniu krwi, by kontrolować poziom białych krwinek." Markman powiedziała, bardzo, bardzo szybko.

Oooooo, kurwa nie! Nienawidzę igieł! Nie ma pieprzonej możliwości, że będziecie we mnie taką wkłuwać, co tydzień. Nie, nie, nie!

Napisałem ogromne "NIE!" na kartce i wyrwałem ją. Rzuciłem nią w Markman i schowałem szkicownik do kieszeni. Potem wyszedłem. Przynajmniej mnie nie zatrzymywała.

***

"Gasną światła!" Przenikliwy, idealny dla tej instytucji głos, odbijał się echem wzdłuż korytarzy, przeciskając się przez wąską szczelinę, u dołu drzwi.
k
Przysięgam, traktują nas tutaj jak dwuletnie dzieci. Człowieku, ile ja bym dał, żeby kontrolować ten cholerny pstryczek od światła.

Światła zgasły, zostawiając w pokoju przenikającą ciemność. Kilka smug światła odbitego przez księżyc na ścianie, które przenikały do środka przez grube szkło, wysoko nad naszymi głowami, przerywały nieskazitelną ciemność.

Słyszałem jak Frank układa się wygodnie w łóżku, nie odzywając się do mnie ani słowem, przed zaśnięciem. Ja zawsze zasypiam od razu. Nigdy nie miałem nikogo do rozmów. Nie, żebym w ogóle mówił.

Tej nocy coś mnie obudziło. Pomyślałem, że to nadzwyczaj dziwne, że obudziłem się, sam z siebie, w środku nocy. Ja nigdy się nie budzę. Zawsze, ale to zawsze, przesypiam całą noc. Jestem jak wymarzone dziecko każdej matki. Nigdy nie muszę iść do ubikacji, czy coś w tym stylu. Dlatego, kiedy się obudziłem, myślałem, że jest ranek. Jednak szybko się zorientowałem, że ciągle była noc, bo nie było żadnych pasów na ścianie. Widzicie, wcześnie rano, słońce wpada przez okno, a podwójne szkło ma dziwną powierzchnię, przez co na ścianie powstają paski. W niektórych miesiącach, światło jest całkowicie czyste i może oślepić. A czasami jest matowe i ponure. To zależy od pory roku.

Leżałem w ciemności przez dłuższą chwilę, zirytowany i śpiący. Wtedy coś usłyszałem. Nastawiłem uszy, jednak nie potrafiłem powiedzieć co było tym odgłosem, ale byłem piekielnie ciekaw. Znowu to usłyszałem. Powoli obróciłem się od ściany, patrząc w stronę Franka. Nie spał. Nie widziałem jego twarzy, był odwrócony do ściany. Ale wiedziałem, że nie spał. Przez moment zastanawiałem się, czy on też to usłyszał.

Znów to usłyszałem. Tym razem jednak potrafiłem zidentyfikować odgłos. Gdy zrozumiałem, znowu zaczęła we mnie narastać fala i znowu zrobiło mi się niedobrze.

Frank płakał.

To nie był zwykły płacz. To było wycie. Starał się być jak najciszej, jak tylko mógł i udawało mu się to, nie wliczając kilku głębokich wdechów i kaszlnięć. Teraz, jak wiedziałem czego słucham, słyszałem wszystko.

Słyszałem krótkie i niestabilne próby wdechów i bolesne odgłosy krztuszenia się, gdy próbował zatrzymać to wszystko w środku. Starał się to schować przede mną. Wstydził się przy mnie płakać, ale wygląda na to, że dłużej nie umiał tego zatrzymać.

Wydał krótkie, dość głośne, westchnięcie, które od razu uciszył. Ciągle go obserwowałem, po cichu, czekając na to co zrobi. Próbował zatrzymać wszystkie odgłosy, przez dobre pięć minut, by w końcu, kryjąc twarz w poduszce, pozwolić im wyjść. Chociaż poduszka tłumiła większość odgłosów, wciąż było je słychać. Ale każde jego jęk, wbijał mi nóż, prosto w serce.

Gdy tak leżałem, słuchając go, czułem jakbym się wtrącał. Ale nie wiedziałem, co zrobić. Starał się ukryć przede mną swój płacz, więc poczułby się poniżony, gdybym to zauważył. 

Płacz Franka był już całkiem nie kontrolowany. Czysty ból. To były odgłosy prawdziwego, łamiącego serce, psychicznego bólu, który opuszczał jego ciało.

Nie potrafiłem już tego wytrzymać. Nie mogłem słuchać Franka rozpadającego się na kawałki. Bezgłośnie wyślizgnąłem się z łóżka i podszedłem do niego. Usiadłem po turecku i wyszeptałem jego imię. Jego płacz od razu ucichł. Zesztywniał i powoli się do mnie odwrócił.

Miałem rację; Uniżenie było widoczne na jego twarzy.

"Idź sobie," powiedział, starając się nie wybuchnąć płaczem.

Chociaż już nie wydawał odgłosów, łzy płynęły wolno. Małe krople słonej wody, płynęły rzekami po jego policzkach i błyszczały w świetle księżyca. Jego oczy były schowane w ciemności, ale wiedziałem, że są czerwone i popuchnięte.

Jeszcze nigdy nie widziałem nikogo w takim stanie. W tak wielkim bólu.

Może chciałby porozmawiać? Mógłby czytać z ruchu moich warg. Chociaż i tak nie potrafiłem wymyślić żadnych słów, które można by powiedzieć, w tak niezręcznej sytuacji.

"Dlaczego chcesz rozmawiać? I tak nigdy się nie odzywasz!" wykrztusił to z siebie, tak szorstkim głosem, że byłem w szoku.

Ale nie zamierzałem się poddać. Usiadłem wygodnie na ziemi. "To nie tak, że się nie odzywam," wyszeptałem. "Ja po prostu zawsze słucham."

Po tym szybko wybuchnął płaczem. Płaczem, który rozdzierał moją duszę, przebijał moje serce jak nóż. Wyciągnąłem rękę i delikatnie, przez prześcieradło, dotknąłem jego ramienia. Dotykałem go, ale z drugiej strony tego nie robiłem. Jego ręka wyskoczyła i mocno złapała mnie za dłoń. Trzymaliśmy się za ręce, ale prześcieradło odgradzało nasze dłonie. Znalazłem drogę, by okrążyć jego strach przed dotykiem. Szarpnął swoją i moją dłoń i przyciągną do twarzy, żeby się zakryć. Zacisnął oczy i wycierał je tak mocno, że mnie to zabolało. Ale wtedy zrozumiałem, że nie próbowałem go pocieszyć, czy powstrzymać od płaczu. Miałem mu pomóc się wypłakać.

Trzymałem go za rękę przez prześcieradło, przez bardzo długi czas. Minuty zdawały się odpływać w nicość. Co mnie zaskoczyło najbardziej, to ilość łez, które wypłakał. Widziałem jak spadały po jego policzkach na brodę. Niektóre płynęły po boku jego nosa, inne spływały do jego ust. Nigdy nie widziałem. żeby ktoś wypłakał tyle łez. Prawie jakby wypłakiwał swoje serce i duszę, przez swoje oczy.

Na szczęście byłem tu by je złapać i może, jednego dnia, będę mógł mu je zwrócić.




Jeszcze raz ogromnie przepraszam za przerwę. Nie wiem co się stało, chyba mój słomiany zapał się odzywa. Kolejny rozdział pojawi się niebawem, już nad nim pracuję. Teraz możecie mnie wychłostać, za lenistwo!

czwartek, 16 stycznia 2014

Przepraszam za długą przerwę, którtko mówiąc - laptop mi sie zepsuł, a nie mam kopii zapasowej rozdziału. Nie wiem ile jeszcze to potrwa, więc z góry przepraszam, jeżeli ktokolwiek czekał na kolejny rozdział, nie pojawi się on w najbliższym czasie :(

środa, 11 grudnia 2013

Rozdział 3: Już nie wiem co zrobić; Jesteś piękny


Spodziewałem się wielu innych rzeczy, niż to co znalazłem, kiedy włamałem się do pokoju rejestrów. Szybko znalazłem i przekartkowałem jego akta. Nie interesowała mnie ta cała medyczna paplanina, bo wcale nie mówiła mi dlaczego on tu był.
Dowiedziałem się że coś było z nim nie tak. W skrócie: miał coś w rodzaju traumy połączonej z lękiem przed ludźmi oraz chorobą obsesywno-kompulsywną. Szukałem dalej, zdeterminowany by dowiedzieć się co to była za trauma. Przeczytałem raport policyjny, raport terapeuty i sprawozdanie jego psychiatry. Ze słów bezuczciowych profesjonalistów, poskładałem w całość to co działo się przez ostatnie sześć miesięcy życia Franka.

Wychodziło na to że zaprzyjaźnił się z dwoma chłopcami, albo raczej mężczyznami, oboje po dwudziestce. Starszy miał 23 lata, był w tedy 9 lat starszy od Franka. Ci dwaj chłopcy dali mu coś w rodzaju ulgi od zwykłego życia. Wzięli go pod swoje skrzydła i wprowadzili w wirujący świat narkotyków i przemocy. Seks jednak nadszedł później, gdy oboje zgwałcili go w samochodzie starszego chłopaka. Później, jakby nic się nie stało odesłali go do domu, obiecując, że odwiedzą go następnego dnia. Rano, kiedy go spotkali, zrobili to jeszcze raz. Później oboje odeszli; dostali to czego chcieli. Frank był zbyt przestraszony i zawstydzony by powiedzieć komukolwiek, ponieważ wierzył, tak jak większość ofiar gwałtu, że to jego wina. Myślał, że nie może nikomu powiedzieć, bo nikt by nie uwierzył że, jako chłopak, został zgwałcony. Trzymał tę ranę w sobie, gdzie przez miesiące ropiała. Zaczął fanatycznie uważać się za "brunego" i miał potrzebę ciągłego mycia się. Było coraz gorzej i gorzej, aż w końcu jego rodzice to zauważyli. Poczułem falę nienawiści do rodziców Franka. Musieli być całkowitymi ignorantami, skoro tak późno zauważyli że ich syn bierze kilkanaście prysznicy i że boi się interakcji z ludźmi. Zaczęli rozmowę i Frank calkiem się załamał. Musieli mu niechcący uświadomić co się stało.

Pomyślał, że to bardzo ironiczne, że miała miejsce jedyna rzecz, której jego rodzice byli całkowicie przeciwni, i zaczął się śmiać. Jego śmiech szybko zmienił się w szalony, histeryczny śmiech, który wszystkich przerażał. Wycofał się ze społeczeństwa, bojąc się, że każdy chce go skrzywdzić. Pewnego razu, w szpitalu, śmiech przybrał ogromną skalę, a ptem zmienił się w histeryczny płacz. Wszyscy myśleli że oszalał i zmusili go do terapii gdzie odkryli że był wykorzystywany seksualnie. Kiedy terapia nie przyniosła skutków, ze względu na jego stan psychiczny, zstał przysłany do szpitala psychiatrycznego. Mieli nadzieję, że tutaj pczuje się lepiej. Nie byli pewni czy chciał się zabić i nie chcieli ryzykować. Myślałem, że skoro jego rodzice są tacy bgaci, będzie im prościej przyznać że ich syn jest w psychiatryku. Jednakże byli oni ludźmi, którzy uważali, że to nie dopuszczalne mieć syna, którego zgwałcono i który przez to zwariwał. Kurwa, nie potrafili nawet znieść tego, że ich syn miał kontakt seksualny z mężczyzną, nieważne że bez jego woli.
Kiedy odłżyłem jego dokumenty, poczułem ukłucie w brzuchu. Dzieciak miał rację - nik nie rozumie, że chłopak czy mężczyzna, też mogą zostać zgwałceni. Nie rozumiałem tylko dlaczego chciał ze mną rozmawiać. Wiedziałem już dlaczego Ben myślał że Frank będzie się mnie bać - byłem w podobnym wieku co jego gwałciciele. Jednak miałem przeczucie, że za tym, że do mnie dziś przemówił, stało coś więcej. Wyszedłem z biura i zamknąłem drzwi, czując nudności. Biedny dzieciak, teraz już wiem czemu miał takie smutne oczy i dlaczego na jego twarzy nie było śladu miłości. Miałem rację (w sumie to kiedy jej nie mam?) - jego usta opowiadały o tragedii.

Czułem się obrzydliwie winny, gdy zobaczyłem Franka nastepnego dnia. Źle spałem; moje myśli prześladowała tragedia Franka. Myślałem  tym tak długo, że prawie zapomniałem o ludziach w kolejce za mną. Wyglądało na to, że tym razem, zamartwiałem się czymś innym niż swoimi zwykłymi problemami.

Podczas śniadania siedziałem, bezmyślnie bawiąc się jedzeniem. Miałem płatki kukurydziane i przez całe śniadanie dźgałem je swoją łyżeczką, starając się utrzymać je pod mlekiem. Gdy żałosna porcja mleka zmieniła moje płatki w rozmoczone, żółte paskudztwo, wyciągnąłęm swój szkicownik. Byłem teraz jeszcze bardziej zdeterminwany by dokończyć rysunek Franka. Właśnie miałem zacząć kiedy Ben mniee zawołał i od razu się spakwałem, i podążyłem za nim na co tygodniowe spotkanie grupy do którego nas wszystkich zmuszali. Wyciągnęliśmy nasze niewygodne, plastikowe krzesła i usiedliśmy w kółku, ostrożnie się sobie przyglądając. Zauważyłem, ze Ben usiadł koło Franka. Ja siedziałem na przeciwko. Naszą terapeutką była Dr. Markman. Była miła, ale nigdy nie odpuszczała nam pytania "jak się z tym czujesz?"

"Witam" powiedziała grzecznie, "naszego nowego członka, Franka" Było słychać ciche powitania, które przypominały mi spotkaniania anonimowych alkocholików. Markman zdecydowała zostawić Franka i przeszła do Raya, pytając jak minął mu ostatni tydzień.

Odwróciłem się od Raya. Już słyszałem jego historię. Ray był przekonany, że jakieś siły wyższe przekazują mu wiadomości. Czuł się swobodnie by o każdej z nich mi mówić. Ale z Rayem było tak, że jak usłyszłeś jedną wiadomość to już wiesz jakie będą kolejne. Były wszystkie takie same, tylko inaczej sformułowane. Siedziałem cicho, obserwując Franka, który patrzył na Raya z wyrazem niedowierzania i zdegustowania. Spojrzał na mnie, ale odwrciłem wzrok na tyle szybko, że nie mógł być pewien że na niego patrzyłem.

Odpowiadaliśmy po kolei, ale kiedy nadeszła moja kolej potrząsnąłem głową i udawałem mocno zainteresowanego swoimi paznokciami, więc jak zwykle zostałem pominięty. Po mnie nadeszła kolei na Lisę i byliśmy zmuszeni wysłuchiwać jej emocjonującego sprawozdania z tygodnia. Gdy już skończyła Markman podskoczyła do Franka. Popatrzył na nią błagalnym wzrokiem. 

"Jak minął twój pierwszy tydzień, Frank?" zapytała, zbyt pilnie według mnie. Frank wzrószył ramionami. "No dalej" namawiała go. 

"Był do dupy!" warknął, szkując mnie. "Nie powinienem tutaj być."

Markman też była zdziwiona, ale również trochę zadowolona. Oczywiście, cieszyła sie że dostała emocjonalną odpowiedź od Franka. "Dlaczego, Frank?"

"Wszyscy są tutaj strasznie dziwni. Z nimi jest naprawdę coś nie tak! Ja nie jestem chory. Ze mną jest w porządku. Chcę się z tąd wydostać. Musisz powiedziec moim rodzicom że jestem zdrowy!"

"Ej" Ray zawołał. "Ty też jesteś dziwny! Bierzesz ze 3 prysznice dziennie, jeden trwa godziny. Nikogo nie dotykasz i nikt nie może dotknąć ciebie. I do tego się malujesz. To już samo w sobie jest dziwne!"

"Nic nie poradzę, że muszę się umyć!" Frank wybuchął, wstając. "Nie wiesz jak to jest. I tak nie potrafiłbyś zrozumieć!" Frank usiadł ciężko i schował twarz w dłoniach.

Moje mdłości zwiększyły się dziesięciokrotnie i moje serce zaczęło bić ciężej. Gdy patrzyłem na Franka czułem jak uczucie przytłoczenia zalewa moje ciało. Wydawało się że płynie w moich żyłach i sprawia że moje wnętrzności drżą. Poprzez nadmiar krwi mój umysł trochę się rozjaśnił. Ale w środku czułem się dziwnie. To tak jakby dziwna fala czegoś lała się w moim ciele. To było uczucie, którego nigdy wcześniej nie doznałem. Było niecodzienne, a ja nienawidzę kiedy nie wiem co się dzieje. Fakt, że to moje ciało wytworzyło tą emocję, sprawił że jeszcze bardziej sie zaniepokoiłem.

"W porządku, Frank. Możemy przmawiać o tym później, na osobności" powiedziała Markman.

Frank zaczął się śmiać, czym jeszcze bardziej nas zaskoczył. "Myślisz że możemy po prostu o tym prozmawiać?" powiedział z niedowierzaniem. "Nie mogę  tym po prstu porozmawiać z nadzieją że się polepszy." Odwrócił się do Raya. "Chcesz wiedzieć dlaczeg myję się przez godziny? Bo czuję się brudny. Jestem brudny!"

Nie podobało mi sie t że Frank mówił o sobie w taki sposób. Chciałem go spoliczkować, żeby się opamiętał, ale nie mogłem tego zrobić. To było by za duże ryzyko. Po prostu nie mogłem. Ta wielka fala w środku mnie urosła do niebezpiecznego rozmiaru i zamierzała się wydostać.

"Nie ważne jak długo się myję, ciągle czuję się brudny! Mogę trzeć swoje ciało aż będzie czerwone i stac pod wodą przez godziny ale to nie pomaga. Jestem brudny. W środku i na zewnątrz. Nie mogę się doczyścić!" Frank zaczął histeryzować.

Markman rozważała. Ja jednak mocno się zestresowałem i byłem bliski zawału. To dziwne uczucie, ktore zawładnęło moim ciałem, było takie obce i wysyłało nieznajome myśli do mojej głowy, które przechodziły od razu na mój język. Musiałem zakryć swoje usta. Nie dlatego że byłem zszokowany, tylko dlatego że ałem się co może się z nich wymsknąć.

"Shh..Frank, jest dobrze. Nie musimy tutaj o tym rozmawiać. Uspokój się, jest dobrze." Markman starała sie przejąć kontrolę nad sytuacją.

"Taki brudny! I taki brzydki! Jestem brzydki. Co ja sobie myślałem? Kto chciałby się zadawać z takim frajerem jak ja?"

Markman sie naychyliła, intensywnie zainteresowana. "Czujesz się zdradzony, Frank?"

Wszyscy w grupie byli oszołomieni. Nie wiedzieli dlaczego Frank czuł się brudny. Ale ja wiedziałem, i pierwszy raz wolałbym byc takim ignorantem jak oni. Wolałem nie wiedzieć. Tak bardzo marzyłem by być nieświadomy, tak jak oni.

"Tak, czuję się kurwa zdradzony!" Frank krzyknął. "Na początku byłem cholernie brzydki a teraz jest jeszcze gorzej! Nikt mnie nie pokocha. Nie rozumiesz? Ja chcę po prostu być czysty!"

Mój oddech stał się słabszy. Frank kucał na ziemii, cicho płacząc. Ben nie wiedział co robić, tak samo jak Markman. Wielka fala we mnie osiągnęła krytyczny rozmiar. Rozkrzyżowałem swoje nogi i  nachyliłem się, po plecach spływał mi pot. Wiedziałem że nie powinienem. Nie mogłem, ale moje serce krzyczało, krzyczało głośniej niż protesty w mojej głowie. W pokoju było cicho oprócz cichego płaczu Franka. Moje dłonie się pociły i zrobiło mi się nieznośnie gorąco. Moje gardło się kurczyło. Czułem się jakby zamknięty w małym pomieszczeniu z tysiącem podskakujących kulek, które były źródłem mojego szaleństwa. Tylko że tym małym pokojem była moja głowa, a kulki to były słowami i myślami z ostrzeżeniem. Połowa kulek mówiła- nie, krzycząc na mnie, żebym się zamknął i zrelaksował. Mówiły mi że nie bylo warto. Odkrycie było dużo gorsze od negatywnych myśli dzieciaka, którego ledwo znałem. Jednak druga połowa błaagała mnie bym otworzył usta i to powiedział. Pochyliłem się, zdając sobie sprawę, że to co miałem zamiar zrobić będzie moim końcem. 
I tego cholernie się bałem.

"Nie uważam, że jesteś brzydki. Myślę, żę jesteś piękny."

Fala w środku mnie złamała się. Słowa te brzmiały dużo lepiej w mojej głowie. I naprawdę ich żałowałem. Nie tego co powiedziałem. Całkowicie w to wierzyłem. Po prostu zorientowałem się, że odezwanie się było błędem. Usłyszałem huk i klika głośniejszych wdechów. Potem cisza stała się jeszcze głębsza. Popatrzyłem na Bena. Był na ziemii. Spadł z krzesła. To był ten huk, który słyszałem. I tak, mówię poważnie. Ben naprawdę spadł z krzesła, a teraz siedział na zemii i patrzył na mnie w całkowitym szoku. Markman wyglądała trchę godniej, ale widziałem, że była blisko spadnięcia ze swojego krzesła.

"Gerard?" powiedziała spokojnym tonem.

Byłem ledwo świadomy tego co działo się dookoła. Moje oczy i uszy były skierowane na Franka. On też się na mnie patrzył, ale nie w szoku i nie patrzył tak jakbym miał dinozaura na ramieniu. Patrzył na mnie smutnymi oczami, które odrobinę zaiskrzyły.

I nagle, już nie żałowałem tych słów.

"Gerard?" Szok w jej głosie był nie zamaskowany.

Obróciłem się do Markman. Pewnie miała tyle pytań, które pragnęła zadać. Te słowa, które wypowiedziałem do Franka, były pierwszymi jakie powiedziałem na terapii. Przemówiłem po raz pierwszy od 2 lat. Złamałem swoją ciszę dla Franka. Tylko dlatego, że wiedziałem, że jest piękny. I wiedziałem że byłem odpowiedzialny, nawet za cenę odkrycia, żeby upewnić w tym wszystich ludzi. A Frank był najważniejszą osobą, która musiała to wiedzieć i zrozumieć.

wtorek, 3 grudnia 2013

Rozdział 2

Popatrz wprost na mnie, a zobaczysz siebie.


"Dzień dobry, Gerardzie!". W środku się skuliłem, ale posłałem pani kucharce mój najbardziej zadziorny uśmiech, podnosząc swoją tacę. Zignorowałem jej uporczywe usiłowanie rozmowy i poszedłem do swojego stolika. Tak to był mój stolik. Nikt nie siedział przy moim stoliku bez mojej zgody. Nikt.
Spojrzałem na swój rosół. Na szczęście, tym razem nie była to zupa z alfabetem z makaronu. Inaczej, jestem pewny, że Ray ogłosiłby, że widzi tam wiadomość. 
Może dlatego przestali serwować dania z literami. Dokonałem zwyczajowej chwili ciszy z powodu braku zupy z alfabetem w menu, po czym ostrożnie odpakowałem moją plastikową łyżkę.
Trzymałem ją mocno bo zdecydowanie nie chciałem jej upuścić. Wtedy musiałbym pójść po kolejną. I nie szczególnie chciałem to robić.

"Hej, Ben, Magda, Suzie! Szybko, chodźcie zobaczyć!" głos Ray'a zabrzmiał w kawiarni. Prychnąłem, gdy Ray ostrożnie odsuwał się od swojego makaronu.
"Patrzcie, to wiadomość!"

Wiedziałem, że Ray znajdzie wiadomość we wszystkim. Miałem tylko nadzieję, że nie zdejmą teraz z menu również makaronu. Trochę lubiłem makaron. Kiedy już skończyłem jeść, patrzyłem w miskę, na ostatnie kawałki małych, białych robaczków i zastanawiałem się dokąd pójdą, do jakiego oceanu trafią.
Z kieszeni mojej kurtki wyciągnąłem szkicownik i położyłem go na stole. Wziąłem swój ołówek i zanim przycisnąłem go do kartki, dotknąłem nim czubek języka. Nie miałożadnego artystycznego zastosowania. Zwykły nawyk. Zacząłem szkicować nowego, czarno włosego dzieciaka. Bardzo dobrze się go rysowało. Miał idealnie wyrzeźbione rysy twarzy i nie pojęte piękno modela, mojego przyszłego modela. Nie rysowałem jego ciała. Chciałem uchwycić jego rysy jak najlepiej. Musiały być idealne. Nieszczęściem było by narysowanie ich źle. Jednak był naprostowany, tak jak my wszyscy, w kurtkach, szalikach i długich, dresowych spodniach. Nie było mi zimno; nosiłem kurtkę tylko dlatego, że mnie do tego zmusili. Wolałem swoją czarną, zapinaną, wizytową koszulę z krawatem. Ale mogłem ją nosić tylko we wtorki i czwartki; tylko w dni zaczynające się na T(tuesday, thursday) mogłem nosić krawat (Tie). W innych dniach musiałem siedzieć w bluzach. W sumie to nie jest tak źle, jeśli chodzi o ubiór w tym miejscu. 
Możesz nosić co chcesz, ale tylko mając powód. Mam na myśli, że przecież nie pozwolą maniakowi depresyjnemu nosić krawat i nie pozostawią go samego w łazience, prawda? Ale mi ufają. Wiedzą że się nie zabiję. Wiedzą, że jeszcze nie rozgryzłem zgadki życia.

"Yy, cześć."

Moja głowa poruszała się jakby mechanicznie. To całkiem zabawne. Popatrzyłem prosto na nowego, czarno włosego dzieciaka. Tego ze smutnymi oczami i tragicznie pocałowanymi ustami. Odchrząknąłem i z powrotem spuściłem wzrok. Na sekundę przestałem szkicować i usłyszałem ciężkie, przerażone oddechy dzieciaka, i poczułem odrobinę sympatii. Zastanawiałem się kto zasugerował mu, by ze mną porozmawiał. Prawdopodobnie Ben. Spojrzałem na Bena. Obserwował mnie. Tak, Ben go do tego namówił. Tylko dlaczego? Jasne, jeśli dzieciak chce do mnie mówić, w porządku. Nie odpowiem mu, ale też nie kopnę go w jaja i nie będę się śmiać, podczas gdy on kulił by się na podłodze w bólu.

"Czy mogę usiąść?"

Przytaknąłem, a on usiadł na końcu krzesła na przeciwko mnie. Tylko patrzył na ziemię. Potem odskoczył i uciekł. Ogłupiony, powróciłem do swojego rysunku. Chwilę później wrócił i znowu usiadł. Tym razem został i patrzył jak rysuję, aż przyszła dyżurna, i coś mu powiedziała. Odeszła, a on razem z nią. Zastanawiałem się dokąd idzie. Kolejną rzeczą, w tym głupim planie, był prysznic, ale dopiero za godzinę.
Zobaczyłem że Ben się do mnie zbliża i gdy mnie mijał mruknął "Dziękuję, Gerardzie, za nie bycie dupkiem"

Nie potrafiłem się skupić przez resztę dnia. Dlaczego Ben był wdzięczny za to, że nie byłem dupkiem dla tego nowego? Dlaczego to było takie ważne? Czy dostanę za to dodatkowy pudding po obiedzie?

Jak zawsze czekałem ostatni w kolejce do prysznica. Oczywiście tutaj przysznice nie mogą być zamknięte, jest tutaj za dużo dzieciaków, które mogły by popełnić samobójstwo, więc są tylko po części zamknięte. W sumie nie obchodzi mnie jak to nazywają. I tak myję się ostatni. Założyłem nogę na nogę, gdy siedziałem na ławce, czekając aż wyjdzie ostatnia osoba.

"Możesz iść, Gerard" Ben zawołał.

Popatrzyłem na niego zdziwiony. Wiedział, że chodzę ostatni. Zawsze byłem ostatni. Ten dziciak musiał pójść przede mną, inaczej nie był bym ostatni. Wzruszyłem ramionami, odmówiłem wyzywająco.

"Wszyscy już poszli." powiedział. "Jesteś ostatni"

Zmarszczyłem brwi i sam poszedłem sprawdzić prysznice. Rzeczywiście. Były puste. Więc gdzie poszedł ten nowy dzieciak? Z pewnością go tu nie widziałem. Nie mogłem przestać się zastanawiać, czy jest jakiś powód, że nowy bierze prysznic oddzielnie. Myłem się zamyślony kiedy Ben wszedł. Zrobiłem się cały czerwony, ale on zignorował mój brak ubrań i oparł się o ścianę oddzielającą prysznice

"Muszę poprosić cię o przysługę" powiedział Ben, bardzo poważnym tonem. Widzicie, to nie jest normalne. Ben zazwyczaj jest rozmowny i wesoły, ale nie tym razem.

Zakręciłem wodę, skupiając na nim całą uwagę. Wszystko żeby pomóc sobie w tym miejscu. Podał mi ręcznik, który owinąłem sobie wokół pasa i stałem tam, czekając.

"Znasz tego nowego chłopca, Franka?"
Aaa, więc miał na imię Frank. Ciekawe. Skinąłem głową twierdząco.

"Wszyscy myśleliśmy że będzie przerażony, kiedy pierwszy raz cię zobaczył." Ben zachichotał, widząc moją obrażoną minę. "Jednak nie jest tak przestraszony, czym wszyscy jesteśmy zaskoczeni, ze względu na to dlaczego się tutaj znalazł. Nie, nie mogę ci powiedzieć. To osobiste. Ale wolelibyśmy żeby kolegował się z tobą, niż z Ray'em lub innymi chłopakami, okej? Jest jeszcze trochę wystraszony, ale przynajmniej stara się znaleźć przyjaciół." W tym momencie zrobiłem krok do przodu i mocno potrząsnąłem głową, w proteście. Nie chciałem mieć przyjaciół. Nie potrzebowałem ich. A z tego dziciaka i tak nie zrobił bym przyaciela. Ben wyglądał na zasmuconego. "Nie musisz być jego przyjacielem, Gerard" powiedział zdenerwowany. "Nawet jeśli by mu to pomogło, jeśli nie możesz zrobic tak prostej rzeczy, nie zawracaj sobie tym głowy." Zawstydzony, spóściłem wzrok.
"Jesteś taki zimny, jak o tobie mówią, prawda?" Nie czekając na odpowiedź, zacisnął szczękę i wyszedł.

Tak, jestem taki zimny. Ludzie tacy jak ja nie mogą mieć przyjaciół. Ludzie jak ja nie mogą pozwolić innym tak się zbliżyć. Ludzie tacy jak ja nie potrzebują przyjaciół. Pomyśl co by się stało gdybym miał przyjaciela. Czy on nie rozumie, jak śmiertenle mogło by to dla mnie być? Patrzyłem jak odchodzi, czując się cholernie winny.

Gdy opuściłem prysznic, udałem się na osobistą misję, by dowiedzieć się dlaczego Frank znalazł się tu ze mną.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Rozglądam się dookoła i co widzę?
wygląda na to, że cały świat trochę wariuje
I wiem, że to niedorzeczne ,że zwariowali wszyscy oprócz mnie
Więc zgaduję, że poprostu trochę wariuję
-"Crazy", The John Butler Trio




W pierwszym momencie, gdy na niego spojrzałem, zdecydowałem że go lubię. To musiało coś znaczyć, bo raczej nikogo nie lubię. Nie mogę sobie pozwolić na polubienie albo zaufanie komuś. Już nie.


Wślizgnął się pewnego poranka, z zawieszoną głową, oczami wpatrzonymi w ziemię, ze spietymi ramionami, ogólnie starając się nie zwracac na siebie uwagi. Widziałem jak pojawił się w drzwiach i szybko usiadł na krześle, które wskazała mu Magda. Nie rozejrzał się dookoła, nie wydał żadnego odgłosu, nic nie powiedział. Poprostu siedział tam, tak prosto jak tylko mógł, w zapadających się poduszkach biało niebieskiego fotela w paski. Zacisnął swoje ręce i  ułożył je ostrożnie na udach, z kciukami ku górze. Chwilę później je rozłożył i jedna z nich powędrowała do jego ust, gdzie zaczął obgryzać swoje paznokcie. Później, jakby zauważył stopień swojego nawyku, odsunął palce od ust i ponownie złożył ręce na udach. Następnie zaczął nerwowo bawić się swoimi kciukami. Mój wzrok powędrował z jego dłoni na twarz. Boże, jaki on był młody. Za młody by być w miejscu takim jak to. Musi być naprawdę popieprzony. 

Jego twarz była blada, jakby w blasku księżyca. Obróciłem głowę by zobaczyć jego oczy. Jego twarz może wyglądała jak blask księżyca, ale w jego oczach zdecydowanie nie było gwiazd. Były piwne. Nie widziałem ich, ale nie musiałem ich widzieć. Poprostu wiedziałem. Miał w sobie coś z "biednego dzieciaczka" ale, na jego korzyść, nie wykorzystywał tego. Podczas moich pierwszych dni, zabiłbym za spojrzenie "biednej ofiary".

Przez pomieszczenie przebiegły salwy śmiechu, a on podskoczył. Wystraszony, ostrożnie rozejrzał się, by zobaczyć wszystkich skupionych a głupim telewizorze. Szybko obejrzał cały pokój, myśląc że wszyscy oglądają program. Ale nie ja. Ja ciągle go obserwowałem. Skupiłem się na jego ustach. Od razu zauważyłem że jego usta były dotknięte przez drugą osobę i były zawiedzione. Ale na jego twarzy nie było widadć miłości. Nie było żadnych śladów po tym, kto go całował, ani w jego oczach, ustach czy też duszy. Ukrył to wspomnienie głeboko i bardzo mnie to rozdrażniło. Jeśli ludzie chowają wspomnienia, potem muszą ich szukać. Nic nie szkodzi jeśli je utracą, zapodzieją, albo pozostawią w innym miejscu, bo wciąż mogą się na nie natknąć.


Tak jak z pierwszym pocałunkiem. Jeśli to było dobre wspomnienie, nie chowaj go - odłóż je na miejsce. Jeśli je schowasz, już nigdy go nie zobaczysz. Jeśli jednkak zapomnisz o nim albo je utracisz, nigdy nie wiesz kiedy może wrócić. Nigdy nie wiesz kiedy pojawi się przed twoimi oczyma i mile cie zaskoczy. Jeśli jednak był to zły pocaunek, starasz się zapomnieć i utracić wspomnienie żeby już nigdy się na nie nie natknąć. Prawdę mówiąc to trochę przykre, gdy ludzie zapominają utracić wspomnienie i są dręczeni do końca ich życia. Ale mózg nie działa jak system plików, lub wielki tunel w dwoma wyjściami "zatrzymaj" i "wyrzuć". Fizycznie nie da się uporządkować wspomnień; tak naprawdę nie możesz zdecydować, które utracisz na zawsze , a które zwyczajnie zapodziejesz. Jestem jedyny, który to wie i naturalnie wiem jak to się robi. Jeśli jestem naprawdę znudzony i Jaspera nie ma w pobliżu, przeglądam wspomnienia z ostatniego tygodnia, i je porządkuję, ale w większości po prostu je wyrzucam. 

To nic wielkiego jak już rozgryziesz zagadkę. Chociaż założę się, że jeżeli ktoś inny by tego dokonał, byłoby to przełomowe. Wyobraź sobie możliwość usunięcia wspomnienia z tragicznego wypadku z dzieciństwa, albo możliwość zapomnienia wszystkich śmierci, których byłeś świadkiem. Pomyśl ile dał by za to lekarz albo kierowca karetki.

Więc tak działają wspomnienia. Nie pytaj skąd to wiem - po prostu wiem. I teraz ty też wiesz, więc jeśli dowiem się o przełomowym odkryciu na temat pamięci, będę wiedział. Nawet zrozumiem że mnie pod tym nie podpiszesz. W końcu jestem tylko nastolatkiem, a to nie robi wrażenia, prawda?


Wracając do nowego dzieciaka. Zaczął wpatrywać się w program zamiast swoje kolana. Nienawidzę tego telewizora. Czy nikt nie widzi jak łatwo to pudło zabija szare koórki? Zdenerwowany zazgrzytałem zębami, na tyle głośno że Ben się odwrócił.


"To nie jest dobry pomysł, prawda?" powiedział denerwująco spokojnym, rozkazującym tonem.


Znacząco przewrócilem oczami i przestałem zgrzytać zębami. Nie chiałem tu być. Nienawidziłem czasu przeznaczonego na telewizję. Myślą że wszyscy jesteśmy tak bardzo zainteresowani kto wygra Idola. Kogo to obchodzi? Połowa z nich i tak nie potrafi śpiewać. Stawiam na tę laskę i nawet nie muszę oglądać programu. Ona wygra, wiem to. Poprawiłem się na krześle tak, że teraz mój tył spoczywał na jednym oparciu, a przez drugą przerzuciłem swoje nogi. Kolejna salwa śmiechu przeszła przez pomieszczenie, więc spojrzałem na ekran, zastanawiając się co ich tak śmieszy w Idolu. Tylko że to nie Idol, a jakiś gówniany serial. Cholera! Szybko! Muszę skupić na czymś wzrok zanim za dużo tej głupoty wpełźnie do mojego mózgu. Ktoś musiał zmienić kanał, bo jak o tym pomyśleć, to nie pamiętam odgłosów Idola na dzisiejszej sesji. Musiałem coś przeoczyć. Jak mogłem pozwolić by tak małe spostrzerzenie przemknęło koło mnie? Oh, tak, to przybycie nowego dziciaka. Tego z niechlujnie wystylizowanymi, czarnymi włosami. 

Wciąż mogłem wyczuć żel którego używał. Tak, oczywiście, że umył włosy zanim tu się znalazł, ale jak już mówiłem, wiem pewne rzeczy. I wiem że żelował swoje włosy.

Usłyszałem kliknięcie, które w rzeczywistości było ciche, ale dla moich uszu było naprawdę głośnie ponieważ czekałem na nie cały dzień. Telewizor jest wyłączony! Alleluja!


"Czas na lunch!" powiedziała Magda, przesadnie radosnym tonem, ponaglając nas.

Ziewnąłem i specjalnie guzdrałem się ze ściągnięciem moich nóg z oparcia fotela. Miałem beznadziejną nadzieję że Ben na mnie nie czekał. Jednak, nie czekał na mnie tylko na nowego, małego, czarnowłosego dzieciaka, który siedział starając się wyglądać jak najbardziej nie podejrzanie jak to możliwe. Ben zaoferowal pomoc w zejściu z fotela i wyciągnął do niego rękę. Czarnowłosy dzieciak na swoim przykładzie dowiedział się jak ciężko jest wyjść z poduszek tego fotela. On cię wciąga, zasysa twój tyłek do środka. Zachichotałem gdy złapał za ramię fotela i próbował się wyciągnąć.

"Pozwól mi pomóc. Czy mogę dotknąć twojego ramienia?" Ben spytał ostrożnie, z ręką ciągle wysuniętą, całkiem blisko chłopca.


Dzieciak gwałtownie potrząsną głową i objął swoje ręce, przerażony, trzymając je blisko swojego ciała, patrząc na Bena jakby go torturował. Ben nagle uniósł swoje dłonie, pokazując że nie chce się siłować.


Unisłem brew i minąłem Bena w drodze do drzwi. Zatrzymałem się, tyłem do nich i powoli potrząsnąłem swoją głową. Odwróciłem się z uśmieszkiem.


"Co cie tak rozbawiło, Gerard?" Ben warknął, patrząc na dzieciaka i wyglądając na pokonanego.


Podniosłem palec, na znak, by byli cierpliwi ,a potem zacząłem powoli odwiązywać mój krawat. Powoli, mechanicznie i ostrożnie rozwiązałem go, woląc powtórzyć każdy krok ,żeby go nie poluzować. Zdjąłem go z szyi i potrząsnąłem nim przed fotelem dzieciaka. Tak dokładnie mnie przestudiował, że jestem trochę urażony.. Gdybym z niego kpił, wiedział by o tym, nie miał by problemu z rozczytaniem mnie. W końcu zdecydował, że moje intencje były czyste, czy coś tam; w końcu złapał za pętelkę krawatu którą mu podawałem. Jednym szybkim ruchem, postawiłem go na nogi. Chwiał się przez chwilę, ale nie ruszyłem się żeby mu pomóc. Nie chiał żeby ktokolwiek go dotykał. Musiałem to uszanować. Gdyby upadł i rozbił swoja głowę, nie dotknął bym go. Jeśli prośił żeby go nie dotykać, nie dotknę go. To nie jest takie trudne do zrozumienia.


Gdy w końcu znalazł się poza fotelem, zrobił się cały czerwony. Puściłem krawat i pozostał on luźno w jego dłoniach. Zwinął go i wyciągnął w moją stronę. Potrząsnąłem głową i ruszyłem na lunch. Pomimo wszystko, byłem głodny.